Przekroczenie psychologicznej granicy 50 dol. za baryłkę ropy wpłynęłoby na wzrost produkcji tego surowca w USA. To znów zepchnie ceny poniżej tej granicy

  Ropa drożeje od lutego. Baryłka amerykańskiej WTI kosztuje już niemal o trzy czwarte więcej niż trzy miesiące temu i zbliża się do psychologicznej bariery 50 dol. za baryłkę. Wzrost opłacalności produkcji może jednak zaowocować jej zwiększeniem i ponowną presją na ceny. Także złoto, które na początku roku wystrzeliło w górę, a od dwóch miesięcy rośnie bardzo powoli, mogło już wyczerpać swój potencjał.

– Jeżeli byśmy wrócili na poziomy powyżej 50 dol. za baryłkę, wówczas wiele projektów dotyczących produkcji ropy naftowej w Stanach Zjednoczonych zacznie być opłacalnych – mówi agencji informacyjnej Newseria Inwestor Maciej Leściorz, dyrektor ds. sprzedaży i edukacji CMC Markets. – Zatem może w takiej sytuacji również wzrosnąć podaż i siłą rzeczy wrócimy poniżej bariery 50 dol. za baryłkę. Dlatego myślę, że poziomy, które w tej chwili obserwujemy, to już są okolice maksimów, które w najbliższym czasie zobaczymy.

  Przed połową lutego cena baryłki teksańskiej ropy spadła poniżej 30 dol. i był to poziom najniższy od połowy pierwszej dekady XXI wieku. Od tego czasu zaczęła jednak mocno drożeć, by po trzech miesiącach przekroczyć poziom 48 dol. Pomogły zarówno pogłoski o planowanym porozumieniu producentów w sprawie zamrożenia wydobycia (do spotkań doszło, do porozumienia – nie), jak i informacje o coraz mniejszej liczbie platform wiertniczych i niższych zapasach w USA. Do tego dochodzi czynnik jednorazowy w postaci problemów z produkcją w Kanadzie spowodowanych pożarami lasów. Jak przekonuje Maciej Leściorz, nie musi to spowodować odczuwalnej podwyżki cen na stacjach benzynowych, choć w ostatnich tygodniach paliwa drożały.

– W ostatnim czasie ceny ropy nie mają aż tak bezpośredniego przełożenia na to, co przeciętny obywatel widzi na stacjach benzynowych, na ceny, po których tankuje benzynę – zauważa. – Natomiast utrzymanie się ceny w tych okolicach, które mamy w tej chwili, powinno zapewnić stabilizację. Zatem drastycznych spadków nie będzie, ale przede wszystkich nie będzie również drastycznych wzrostów cen paliw.

  Niskie ceny paliw były od dwóch lat główną przyczyną spadku cen towarów i usług konsumpcyjnych. Choć od trzech miesięcy ropa drożeje, deflacja liczona rok do roku nie odpuszcza. W kwietniu pogłębiła się do 1,1 proc. Drugi miesiąc z rzędu nastąpił jednak lekki wzrost cen w stosunku do poprzedniego miesiąca.

– W tej chwili na pewno z samym faktem taniej ropy naftowej można łączyć wszelkie kwestie deflacyjne, m.in. w Polsce. Jest to jeden z argumentów przemawiających za tym, żeby nie obniżać jeszcze stóp procentowych, ponieważ sama deflacja w dużej mierze może być spowodowana niskimi cenami ropy – mówi Leściorz. – Natomiast w dłuższej perspektywie poza gospodarkami stricte surowcowymi, mam na myśli gospodarki Ameryki Południowej, Rosję, Stany Zjednoczone, nie powinno to w dużej mierze mieć większego znaczenia.

  Ropa, choć przez kilka pierwszych tygodni roku taniała, od 1 stycznia dała zarobić 30 proc. Inaczej wyglądają notowania złota, które zaczęło rajd w górę już w grudniu, natomiast od dwóch miesięcy drożeje bardzo powoli. W sumie w tym roku zyskało 20 proc. Zdaniem Macieja Leściorza może to oznaczać koniec możliwości wzrostowych tego surowca.

– Na złocie od początku roku mieliśmy bardzo silne wzrosty. Już w tej chwili jesteśmy w okolicach szczytów. Silny wzrost złota na pewno należy wiązać z tym, co się działo na dolarze. W tej chwili zauważamy powoli odwrócenie się trendu. Zatem również możliwe jest, że na złocie nastąpi odbicie [w dół]. Ponadto może dojść do realizacji zysków przez tych inwestorów, którzy już osiągnęli tak wysokie stopy zwrotu od początku roku.