Spóźnialscy zadzwonili i pociąg zaczekał
Pasażerowie pociągu zmierzającego z Berlina do Warszawy mieli na stacji Świebodzin około 40 minut nieplanowanego postoju, ponieważ pociąg czekał na jakąś ważną, specjalną delegację. Jaką – nie wiemy, ale wiemy, że takie rzeczy kiedyś się w Polsce zdarzały, tyle że wtedy ustrój był inny.
Z Berlina pociąg wyjechał punktualnie o 17.41. Podróż przebiegała zgodnie z planem aż do stacji w Świebodzinie. W mieście największego na świecie pomnika Chrystusa pociąg zatrzymał się na dłużej. Jak powiedział jeden z pasażerów „z takim uzasadnieniem, że jakaś delegacja rządowa spóźniła się na ten pociąg w Rzepinie i w związku z tym musimy na nich czekać”.
Ludzie czekali, bo grupa kilkunastu osób miała wsiąść do tego pociągu we Frankfurcie nad Odrą. Tam się spóźnili – pociąg gonili więc autobusem. Nie zdążyli również do Rzepina, skład musiał poczekać 40 minut w Świebodzinie.
– Nikt nie będzie z władzą zadzierał. Jest telefon z góry, żeby zatrzymać, bo jadą ważne osoby, to niestety doszło do takiej sytuacji. Chociaż to z normalnością i cywilizowanym krajem nie ma nic wspólnego – uważa ekspert ds. kolejnictwa Adrian Furgalski.
Delegacja w końcu dotarła na dworzec. Wyprowadzeni z równowagi pasażerowie zaczęli robić zdjęcia spóźnialskim. Specjalnym delegatom humory jednak dopisywały. – Jak pociąg ruszył, przez głośniki brzmiał komunikat, że to opóźnienie miało miejsce z powodów technicznych – powiedział jeden z pasażerów.
Rzeczniczka PKP Intercity przyznaje, że usterki nie było, ale podkreśla, że czekanie na pasażerów nawet jeśli wcześniej nie jechali pociągiem, tylko zadzwonili z autobusu, to normalna procedura i każdy z nas może zgłosić taką prośbę. – Jeżeli jest ona uzasadniona, a w tym przypadku była, bo był to ostatni pociąg, który jechał w kierunku Warszawy. Nie była to jedna osoba, a 18. Nie chcieliśmy pozostawić ich bez możliwości powrotu do Warszawy – powiedziała Małgorzata Sitkowska.
Pociąg w Warszawie spóźniony był prawie godzinę. Zadowolonych było tylko 18 pasażerów.